wtorek, 27 października 2015

Wstęp

Wielokrotnie spotykałam się z tym, że ludzie marzą o przyjeździe i zobaczeniu Ameryki Pn. Kontynentu bardzo odległego od naszego, który w wyobrażeniach wielu jest krajem mlekiem i miodem płynącym, a co najmniej dającym  większe możliwości wszystkiego niż Polska. Może tak, a może nie.
Mnie marzył się wyjazd z powodu j. angielskiego. Wyobrażałam sobie, że możliwość konwersowania w tym języku będzie mi sprawiał niebywałą przyjemność, a że lubię sprawiać sobie przyjemności- któregoś  wieczora złożyłam takie zamówienie u Wszechświata. Na drugi dzień rano otrzymałam  zamówiony „towar”.  Trochę mnie to oszołomiło, ponieważ nie sądziłam, że po ostatnich latach ciągłej nauki cierpliwości okazja nadarzy się tak błyskawicznie.
Ameryka przywitała mnie ciepłym powietrzem i  moim ukochanym angielskim, który od pierwszego momentu chłonęłam uszami, oczami i sercem. Było to tak bardzo przyjemne, iż natychmiast poczułam się znakomicie.
(Cokolwiek się tutaj pojawi, będzie to tylko i wyłącznie moje osobiste postrzeganie)


Moja siostra...
jedna z moich trzech sióstr mieszka od kilkunastu lat w Stanach. Z powodu rożnych losów naszej rodziny nie miałyśmy zbyt wiele możliwości, aby nawiązać jakieś szczególnie bliskie relacje. Jest ode mnie trochę starsza i kiedy ja byłam przysłowiowym "gilem" ona zapewne nie czuła wielkiej potrzeby  kontaktu ze znaczenie młodszą siostrą. Zresztą ktokolwiek ma znacznie młodsze rodzeństwo ten wie, że do pewnego momentu nie koniecznie jest ono interesujące. Kiedy wchodziłam w wiek, gdy mogłybyśmy ze sobą spędzać więcej czasu na babsko- siostrzanych pogaduchach, jej już przy mnie nie było. Dość szybko opuściła dom rodzinny i relatywnie szybko wyjechała najpierw za jedną granicę, a po kilku latach już za ocean. Jakże więc budować, czy choćby piastować bliskie relacje, kiedy ani skypa ani innego sensownego komunikatora w tamtym okresie nie było. Ale przede wszystkim "baza" była zbyt krucha. Owszem, raz na parę lat było jakieś rodzinne spotkanie... ale co z tego ?
Kiedy pojawiłam się w USA moja siostra i szwagier odebrali mnie z lotniska. Mieliśmy spędzić razem dwa dni, zanim nie wyruszę do mojego miejsca docelowego. Zastanawiałam się, o czym to będziemy rozmawiać przez te całe dwa dni zdani tylko na siebie ? Bez innych ludzi dookoła , wśród których można byłoby ukryć niezręczność czy nieumiejętność bycia tak blisko. Bo co z tego, że więzi rodzinne: ja z innej bajki, oni z innej. 
Po raz kolejny okazało się, że takie obawy to tylko strata czasu. Dopóki nie nadejdzie doświadczanie, poprzednie nie koniecznie mają aktualny termin ważności. 
Siostra i szwagier zajmują przemiłą część domu jednorodzinnego, która jest niezwykle ciepła i przytulna. Dostałam swój pokoik w którym czułam się bardzo dobrze. Przez ten wspólny czas pokazali mi najbardziej ścisłe centrum miasta, polski sklep i polską "sieciówkę" z bardzo dużą ilością ziół i suplementów "Back to Nature". 
A kiedy znalazłam się już u "siebie", a oni pojechali w swoją służbową podróż, moja siostra codziennie z troską zapytywała, co u mnie, czy wszystko dobrze ? Wiecie co ?- to zawsze ja byłam starszą siostrą, która troszczyła się o pozostałe dużo młodsze dwie siostry (poza momentami, kiedy się nie troszczyłam, tylko byłam dla nich paskudną siostrą ;). A teraz to ja doświadczam troski i opieki. Tak, zdecydowanie odzyskałam starszą siostrę. To wielka przyjemność, wzruszenie i szczęście. I pomimo, że nie będziemy się tutaj zbyt często widywać i spędzać Bóg wie ile czasu, to to, co zostało zakotwiczone takim pozostanie. Jestem tego pewna i bardzo mnie to raduje. 




Brak komentarzy: