niedziela, 8 listopada 2015

Chicago i odwiedziny

Kiedy wiedziałam już na pewno, że jadę do Chicago, otworzyłam komputer aby sobie cokolwiek poczytać i zobaczyć na zdjęciach jak wygląda miasto,o którym chyba każdy Polak słyszał. Wszystkie zdjęcia wywołały u mnie- jak to mawia moja koleżanka- "efekt wow !". Potem rozmawiałam z dwiema osobami, które miały okazję odwiedzić Chicago i faktycznie były pełne zachwytu dla tego, co tam zobaczyły. Tym bardziej z dużą ciekawością i radością oczekiwałam na dzień, kiedy znajdę się po drugiej stronie oceanu, i kiedy będę miała okazję zobaczyć to, o czym słyszałam i co widziałam na zdjęciach. 
Następnego dnia po przyjeździe do USA moja siostra i szwagier zabrali mnie na przejażdżkę. Był piękny, słoneczny dzień. Pojechaliśmy do downtown, czym w Ameryce Pn określa się centrum miasta. Zaparkowaliśmy tuż nad jeziorem, skąd rozciągała się panorama miasta. Stałam i patrzyłam... patrzyłam i patrzyłam... z różnej perspektywy, bo się nieco przemieszczaliśmy i zastanawiałam się, gdzie to wrażenie, które zrobiło na mnie miasto z ekranu komputera. Ok, zdjęcia były robione o zmierzchu, kiedy miasto było oświetlone- takie ujęcia dodają dużo uroku. Teraz patrzyłam na słynne drapacze chmur w ilościach niezliczonych i ...nic. W tym miejscu mogłam zaśpiewać piosenkę Grzesia Turnaua z Piwnicy Pod Baranami, z tą różnicą, że on śpiewał o Nowym Jorku. Wrzucam link, gdyby nie było wiadomo o co chodzi:
https://www.youtube.com/watch?v=eZhvtHOV8u0 (muszę powiedzieć, że się uśmiałam odsłuchując tę wersję- sama mimika podkreśla istotę treści).
Siostra wyjaśniła mi, że od tej strony jest wiele budowli starych i dużo mniej atrakcyjnych niż nowe. Po spacerze wgłąb jeziora  ruszyliśmy samochodem na dalszą przejażdżkę ulicami centrum. Pomimo słońca było bardzo ponuro. Starałam się przez okno zobaczyć gdzie kończą się mijane wieżowce, ale nie było to łatwe. Faktycznie, ich wysokość robi  wrażenie! Architektura- trochę mniejsze. Natomiast to, co spodobało mi się bardzo, to rzeka Chicago przepływająca między wieżowcami przez samo centrum. Dwie części miasta łączą liczne mosty, w tym wiele zwodzonych. Rzeką można odbyć wycieczkę statkiem, na którą na pewno się wybiorę kiedy tylko się ociepli (te dwa zdjęcia są ściągnięte z internetu- prawda, że robią wrażenie :) ? )



Wczoraj po raz drugi miałam propozycję wyjazdu do downtown. Skorzystałam. Tym bardziej, że pojawiła się możliwość zobaczenia panoramy miasta z John Hancock Tower. Jest to wieżowiec ujęty na 33 miejscu wśród najwyższych budowli na świecie. Mieszka w nim przyjaciółka właścicielki domu,  który zamieszkuję. A tak na marginesie mieszkańcy Chicago są dumni z Willis Tower (poprzednio Sears Tower), bo jest to najwyższy budynek w Ameryce Pn (licząc do linii dachu) i 10 na świecie. Jakby kogoś interesowało, to najwyższy na świecie jest Burdż Chalifa w Dubaju, w Emiratach Arabskich.
Ale wracając do Chicago: znowu był piękny, słoneczny dzień. I znowu jadąc ulicami centrum miałam wrażenie, że jest tam strasznie ponuro. Wtedy uświadomiłam sobie: jak ma być nie ponuro, kiedy każda ulica to normalnej szerokości dwa pasy w jedną i dwa w drugą stronę, lub trzy w jedną, a po bokach wieżowce do samego nieba ! Słońce nie ma najmniejszej możliwości dotrzeć na dół. No chyba, że w samo południe, ale ja o tej porze nie byłam. 
Dopiero kiedy wjechałyśmy w słynną ulicę Magnificent Mile (Wspaniała Mila) zrobiło mi się przyjemnie: jest to ulica bardziej szeroka, a budynki o dość ciekawej i przyjemnej dla mojego oka architekturze, relatywnie niskie. Tam już było słonko ! :)
Kiedy wysiadłam z samochodu i znalazłam się na ulicy otoczona tymi monumentalnymi budynkami, zorientowałam się, o czym mówią ludzie mając na myśli wrażenie jakie wywołują drapacze chmur. W sumie nie da się tego ubrać w słowa: trzeba tego samemu doświadczyć. Chciałam ująć to w obiektywie, ale nawet w połowie nie ma tego wrażenia. Musiałabym się położyć na chodniku i wówczas coś z tego może by wyszło. Albo i nie.




Wpadłam na pomysł, aby podejść do samej ściany i zrobić ujęcie z dołu wzdłuż budynku (czasami żałuję, że nie mam lepszego obiektywu i większej umiejętności) i wygląda to tak: 


A tutaj już  z lekkiej perspektywy:





Tak jak z dołu, tak i z 44 piętra widok jest imponujący 






 A to dopiero niecała połowa wysokości John Hanckock Tower: budynek ma 100 pięter ! 
Czas na 64 piętro: 





Te małe zielone i niebieskie prostokąty to baseny na dachach "nieco" ;)) niższych wieżowców. Na samą górę nie dojechałam. Już te wysokości powodowały dużą potrzebę odsunięcia się trochę dalej od szyby. Może kiedyś odważę się na wejście na taras widokowy... kto wie. A ciekawostka jest taka, że na 44 piętrze jest samoobsługowy sklep spożywczy. To tak, żeby właściciele apartamentów i pracownicy biur nie musieli się fatygować za daleko po zakupy :)
Apartament, który miałam przyjemność zobaczyć składał się z dwóch połączonych w jedno mieszkań , a jego powierzchnia wynosiła- myślę- spokojnie 200 m kw ! Jeśli nie więcej. Pięknie i ze smakiem urządzony; elegancki i przytulny. Ale nic dziwnego: pani domu ma bardzo duży zmysł artystyczny, a poza tym zatrudniła dobrą ekipę wnętrzarską. Meble miały minimalną nutę orientalną, choć większość wykonana w Ameryce. Z racji mojej pasji bardzo mnie ciekawiło, jak tutaj ludzie mają urządzone domy czy mieszkania, jak wyglądają meble w stylu wintage, medern czy clasic. Póki co nie mogę nawet powiedzieć, że choć w minimalnym stopniu zaczynam mieć na ten temat jakieś pojęcie, bo ten apartament i dom, w którym mieszka moja siostra to zdecydowanie za mało. Mam nadzieję, że niejednokrotnie nadarzy mi się okazja do zapoznania się z tematem i nie raz poczuję zapach pieczonego chleba jak w apartamencie John Hanckock Tower. Jak na amerykański był całkiem smaczny :)) I jeszcze dostałam ciasteczko. 

Takie pani piecze i wstawia do sklepów z produktami naturalnymi. U nas by raczej nie przeszło, bo nic w nim nadzwyczajnego i odróżniającego od innych naszych ciastek z płatkami owsianymi i kawałkami czekolady. Tutaj pewnie to rarytas. Dla mnie dobre, choć trochę za słodkie. Ale i tak byłam wdzięczna, że zostałam poczęstowana i mogłam popróbować jak smakuje amerykańskie ciastko hand made.

A na koniec.... 
...ta - daaaaam !!!!


W tym czasie tak może być chyba tylko w Ameryce  ! Happy Christmas !!! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz